piątek, 29 października 2010
Czy jestem za in vitro?
W sejmie trwa dyskusja na temat in vitro. Spośród przedstawionych projektów dwa uważam za najbliższe chrześcijańskiemu podejściu: Bolesława Piechy i Jarosława Gowina.
Bolesław Piecha proponuje całkowity zakaz in vitro, ale w okresie przejściowym dopuszcza adopcję zamrożonych już embrionów. Jego projekt za tworzenie zarodków poza organizmem kobiety przewiduje karę dwóch lat pozbawienia wolności. Ponadto za niszczenie embrionów, badania nad nimi i handel, a także praktyki eugeniczne (chodzi o selekcję i niszczenie embrionów) - od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia.
Poseł Jarosław Gowin (PO) dopuszcza tę metodę, ale jednocześnie wprowadza prawną ochronę embrionu. Projekt zakazuje tworzenia embrionów nadliczbowych, a tym samym ich mrożenia i selekcji. Gowin proponuje tworzenie maksymalnie dwóch zarodków, które byłyby implantowane do organizmu kobiety. Z tej metody mogłyby korzystać tylko małżeństwa, a w przypadku adopcji embrionu (gdy już po jego stworzeniu z określonych powodów nie dojdzie do jego implantacji do organizmu matki) również samotne kobiety. Za zniszczenie embrionu groziłaby kara do pięciu lat więzienia.
Jeśli chodzi o moje zdanie to w kwestii niszczenia zarodków sprawa jest oczywista - jest to niedopuszczalne i równoznaczne z aborcją.
Skłaniam się do stanowiska B. Piechy nie ze względu na to, że jestem przekonany, że sama metoda jest zła (choć tu przydałaby się również dyskusja o etycznej stronie sposobu zapłodnienia), ale ze względu na przewidywalność konsekwencji dopuszczalności w takim kraju jak nasz.
Nie chodzi o to, że ktoś powie "Nie ma przepisu w Prawie Bożym zakazującym in vitro" więc jestem "za" pod warunkiem, że nie niszczymy innych zarodków. Chodzi raczej o mądrość i roztropność w tej sprawie. O przewidywanie skutków legalizacji, znajomość mentalności ludzi - w szczególności tych, którzy tak bardzo zabiegają o in vitro.
Jak napisała Joanna Najfeld: "Żyjemy w kraju, w którym wymiar sprawiedliwości nie ściga ginekologów ze śmietnikami pełnymi dziecięcych szczątków. Ustawa aborcyjna z 1993 roku nie jest przestrzegana, mordercy ogłaszają się swobodnie w gazetach. A my dajemy sobie wmówić, że ta sama policja będzie miała chęci i możliwości sprawdzania, czy w danej klinice pod mikroskopem laborant powołał do życia jedno czy dziesięcioro ludzi i co z nimi robił dalej".
Uważam, że legalizacja in vitro otworzy puszkę Pandory i spowoduje brak kontroli państwa i organów ścigania nad tym zjawiskiem. Kwestią czasu będzie finansowanie in vitro z naszych podatków (bez względu na to czy będą to małżeństwa czy nie).
PS. Nawiasem mówiąc - w kontekście przepełnionych Domów Dziecka i zakładów adopcyjnych czasami o in vitro myślę jako o kaprysie dwojga dorosłych ludzi. Pewnie to przesada, ale trudno mi nie uciec od tej myśli. Wam również?
PS.2. Z powyższych powodów jestem również przeciwko dopuszczalności broni dla obywateli w sytuacji gdy państwo pozbawia się władzy miecza - wobec tych, którzy jej nadużywają dopuszczając się zabójstwa - w postaci kary śmierci. Docelowo oczywiście jestem za. Jednak nie w kontekście, w którym obecnie żyjemy. Wcześniej do wyprostowania są bardziej podstawowe kwestie.
Bolesław Piecha proponuje całkowity zakaz in vitro, ale w okresie przejściowym dopuszcza adopcję zamrożonych już embrionów. Jego projekt za tworzenie zarodków poza organizmem kobiety przewiduje karę dwóch lat pozbawienia wolności. Ponadto za niszczenie embrionów, badania nad nimi i handel, a także praktyki eugeniczne (chodzi o selekcję i niszczenie embrionów) - od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia.
Poseł Jarosław Gowin (PO) dopuszcza tę metodę, ale jednocześnie wprowadza prawną ochronę embrionu. Projekt zakazuje tworzenia embrionów nadliczbowych, a tym samym ich mrożenia i selekcji. Gowin proponuje tworzenie maksymalnie dwóch zarodków, które byłyby implantowane do organizmu kobiety. Z tej metody mogłyby korzystać tylko małżeństwa, a w przypadku adopcji embrionu (gdy już po jego stworzeniu z określonych powodów nie dojdzie do jego implantacji do organizmu matki) również samotne kobiety. Za zniszczenie embrionu groziłaby kara do pięciu lat więzienia.
Jeśli chodzi o moje zdanie to w kwestii niszczenia zarodków sprawa jest oczywista - jest to niedopuszczalne i równoznaczne z aborcją.
Skłaniam się do stanowiska B. Piechy nie ze względu na to, że jestem przekonany, że sama metoda jest zła (choć tu przydałaby się również dyskusja o etycznej stronie sposobu zapłodnienia), ale ze względu na przewidywalność konsekwencji dopuszczalności w takim kraju jak nasz.
Nie chodzi o to, że ktoś powie "Nie ma przepisu w Prawie Bożym zakazującym in vitro" więc jestem "za" pod warunkiem, że nie niszczymy innych zarodków. Chodzi raczej o mądrość i roztropność w tej sprawie. O przewidywanie skutków legalizacji, znajomość mentalności ludzi - w szczególności tych, którzy tak bardzo zabiegają o in vitro.
Jak napisała Joanna Najfeld: "Żyjemy w kraju, w którym wymiar sprawiedliwości nie ściga ginekologów ze śmietnikami pełnymi dziecięcych szczątków. Ustawa aborcyjna z 1993 roku nie jest przestrzegana, mordercy ogłaszają się swobodnie w gazetach. A my dajemy sobie wmówić, że ta sama policja będzie miała chęci i możliwości sprawdzania, czy w danej klinice pod mikroskopem laborant powołał do życia jedno czy dziesięcioro ludzi i co z nimi robił dalej".
Uważam, że legalizacja in vitro otworzy puszkę Pandory i spowoduje brak kontroli państwa i organów ścigania nad tym zjawiskiem. Kwestią czasu będzie finansowanie in vitro z naszych podatków (bez względu na to czy będą to małżeństwa czy nie).
PS. Nawiasem mówiąc - w kontekście przepełnionych Domów Dziecka i zakładów adopcyjnych czasami o in vitro myślę jako o kaprysie dwojga dorosłych ludzi. Pewnie to przesada, ale trudno mi nie uciec od tej myśli. Wam również?
PS.2. Z powyższych powodów jestem również przeciwko dopuszczalności broni dla obywateli w sytuacji gdy państwo pozbawia się władzy miecza - wobec tych, którzy jej nadużywają dopuszczając się zabójstwa - w postaci kary śmierci. Docelowo oczywiście jestem za. Jednak nie w kontekście, w którym obecnie żyjemy. Wcześniej do wyprostowania są bardziej podstawowe kwestie.
sobota, 16 października 2010
czwartek, 7 października 2010
Dopalacze i pornografia
Zastanawiająca jest schizofrenia rządowych działań. Gdy niczym grzyby po deszczu zaczęły powstawać w naszym kraju sklepy z dopalaczami - rząd natychmiast zabrał się za ich kontrolowanie oraz zamykanie (wizyty sanepidu oraz policji w kilkuset punktach sprzedaży w Polsce). Oczywiście przy powszechnym poparciu tzw. opinii publicznej. Wszystko w ramach troski o życie i zdrowie obywateli.
Nie chcę w tym miejscu wywoływać dyskusji nt. legalizacji bądź penalizacji narkotyków. Zastanawia mnie natomiast coś innego. Jakie są argumenty, które można przywołać przeciwko handlowi dopalaczami, które jednocześnie nie byłyby argumentami przeciwko sprzedawaniu pornografii?
Co więcej:
- pornografia jest czymś dużo bardziej niebezpiecznym jeśli chodzi o skalę zjawiska. Wystarczy porównać ilość osób borykających się z problemami: zażywania dopalaczy oraz uzależnienia od pornografii
- pornografia jest o wiele bardziej rozpowszechniona i dostępna praktycznie wszędzie (kioski, wypożyczalnie DVD, rynki, sex shopy itp.) Dlatego o wiele łatwiej o kontakt z nią.
- podobnie jak w przypadku dopalaczy każdy kontakt młodego człowieka z pornografią niesie negatywne skutki - dla jego psychiki, woli, charakteru, ukierunkowania seksualności, zdolności samokontroli
- konsekwencje korzystania z pornografii widoczne są również w wymiarze społecznym (rozbija więzi rodzinne, produktywność i skuteczność działań)
Mimo powyższego jeszcze nie słyszałem o rządowych programach profilaktycznych, akcjach (np. w szkołach), ustawach mających na celu przeciwdziałanie pornografii. Ciekawe dlaczego?
Nie chcę w tym miejscu wywoływać dyskusji nt. legalizacji bądź penalizacji narkotyków. Zastanawia mnie natomiast coś innego. Jakie są argumenty, które można przywołać przeciwko handlowi dopalaczami, które jednocześnie nie byłyby argumentami przeciwko sprzedawaniu pornografii?
Co więcej:
- pornografia jest czymś dużo bardziej niebezpiecznym jeśli chodzi o skalę zjawiska. Wystarczy porównać ilość osób borykających się z problemami: zażywania dopalaczy oraz uzależnienia od pornografii
- pornografia jest o wiele bardziej rozpowszechniona i dostępna praktycznie wszędzie (kioski, wypożyczalnie DVD, rynki, sex shopy itp.) Dlatego o wiele łatwiej o kontakt z nią.
- podobnie jak w przypadku dopalaczy każdy kontakt młodego człowieka z pornografią niesie negatywne skutki - dla jego psychiki, woli, charakteru, ukierunkowania seksualności, zdolności samokontroli
- konsekwencje korzystania z pornografii widoczne są również w wymiarze społecznym (rozbija więzi rodzinne, produktywność i skuteczność działań)
Mimo powyższego jeszcze nie słyszałem o rządowych programach profilaktycznych, akcjach (np. w szkołach), ustawach mających na celu przeciwdziałanie pornografii. Ciekawe dlaczego?
sobota, 2 października 2010
Kto naprawdę walczy o ekologię?
Czymś dającym do myślenia jest fakt, że działacze Greenpeace, Gaji i innych "ekologicznych" organizacji bardziej skupiają się na tym czego nie robić, niż na realnym, twórczym działaniu przyczyniającym się do ochrony lasów, powietrza czy rzek.
Ile razy słyszeliście o protestach powyższych organizacji ekologicznych (niektórzy mówią: "eko-terrorystycznych" z powodu ich agresywnego i nachalnego działania ukierunkowanego przeciwko... ludziom)? Sądzę, że każdy z nas wiele razy (przykuwanie łańcuchami, bojkoty, blokady itp.). A ile razy słyszeliście o tym, że którakolwiek z nich - mając przecież niemałe wsparcie finansowe - stworzyła, wykreowała cokolwiek, co przyczyniłoby się np. do ochrony drzew, a jednocześnie zaspokajało potrzeby ludzkie. Tu jest ciężej, prawda?
Ile razy słyszeliście o protestach powyższych organizacji ekologicznych (niektórzy mówią: "eko-terrorystycznych" z powodu ich agresywnego i nachalnego działania ukierunkowanego przeciwko... ludziom)? Sądzę, że każdy z nas wiele razy (przykuwanie łańcuchami, bojkoty, blokady itp.). A ile razy słyszeliście o tym, że którakolwiek z nich - mając przecież niemałe wsparcie finansowe - stworzyła, wykreowała cokolwiek, co przyczyniłoby się np. do ochrony drzew, a jednocześnie zaspokajało potrzeby ludzkie. Tu jest ciężej, prawda?
piątek, 17 września 2010
Rocznica inwacji sowieckiej na Polskę
Dziś mija 71 rocznica. Nie zapominajmy kiedy rozpoczęła się II wojna światowa.
Polecam stronę: http://www.17september1939.com/
Polecam stronę: http://www.17september1939.com/
czwartek, 16 września 2010
Co znaczy kochać ludzi
Kto kocha ludzi, kocha też ich radości. Bez radości nie można żyć.
Fiodor Dostojewski
Fiodor Dostojewski
Chińczycy mają rację
"Człowiek, który mówi: 'tego nie da się zrobić', nie powinien przeszkadzać temu, który to robi".
przysłowie chińskie
przysłowie chińskie
Astrologia i Ryby
"Nie wierzę w astrologię, bo jestem spod znaku Ryb, a Ryby nie wierzą w astrologię".
:-)
Autor nieznany
:-)
Autor nieznany
Socjalizm - odbicie regulaminu wojskowego w codzienności
System socjalistyczny - co przyznawali Karol Marx, Lenin i wszyscy socjalistyczni przywódcy - jest przeniesieniem wojskowego regulaminu do całego procesu produkcyjnego. Marx mówił o "przemysłowych armiach", Lenin domagał się "organizacji wszystkiego" - poczty, fabryk i innych przemysłów, podobnie do modelu armii. - Ludwig von Mises
Uwolnić Sebastiana
Paweł Chojecki na swoim blogu przypomina, że mija już ponad pół roku od porwania jedenastoletniego Sebastiana ze szkoły do domu dziecka. O akcji opieki społecznej i Sądu rodzice nie zostali powiadomieni. Zaskoczeni byli również nauczyciele, którzy mieli jak najlepszą opinię o Sebastianie. Dzień wcześniej ociec dziecka przeszedł operację amputacji nogi. Wszystko więc odbyło się jak w scenariuszu dobrego filmu gangsterskiego. Jutro (14.IX.) rozegra się kolejny akt tego rodzinnego dramatu.
Pod hasłem „Uwolnić Sebastiana” Stowarzyszenie Obrony Rodziców organizuje pikietę wspierającą rodziców Sebastiana w walce o odzyskanie swojego dziecka.
Proszę o modlitwę o powrót Sebastiana do domu, mądrość dla wymiaru sprawiedliwości, zmianę polskiego prawa w tym względzie i wyciągnięcie konsekwencji wobec osób decyzyjnych w tej sprawie - reprezentujących instytucje targające się na porywanie dzieci w majestacie prawa.
Na koniec ciekawostka jak takie sprawy załatwia się w Unii Europejskiej. Zdaniem włoskiej opieki społecznej w Trydencie najlepszym sposobem walki z biedą jest... aborcja, zaś odebranie noworodka biednej matce to najskuteczniejsze narzędzie inżynierii społecznej i uszczęśliwiania ludzi. Przeczytajcie.
Pod hasłem „Uwolnić Sebastiana” Stowarzyszenie Obrony Rodziców organizuje pikietę wspierającą rodziców Sebastiana w walce o odzyskanie swojego dziecka.
Proszę o modlitwę o powrót Sebastiana do domu, mądrość dla wymiaru sprawiedliwości, zmianę polskiego prawa w tym względzie i wyciągnięcie konsekwencji wobec osób decyzyjnych w tej sprawie - reprezentujących instytucje targające się na porywanie dzieci w majestacie prawa.
Na koniec ciekawostka jak takie sprawy załatwia się w Unii Europejskiej. Zdaniem włoskiej opieki społecznej w Trydencie najlepszym sposobem walki z biedą jest... aborcja, zaś odebranie noworodka biednej matce to najskuteczniejsze narzędzie inżynierii społecznej i uszczęśliwiania ludzi. Przeczytajcie.
środa, 1 września 2010
Historyczny dzień w życiu naszej rodziny
Dziś mamy historyczny dzień w życiu naszej rodziny. Nasza najstarsza córka Zuzia rozpoczyna tzw. "obowiązek szkolny". Termin wyjątkowo nieszczęśliwy ponieważ pogwałca konstytucyjne i międzynarodowe (ratyfikowane przez Polskę) "prawo do nauki" (a prawo jak wiemy nie może być obowiązkiem). Ponadto... no właśnie: jest kolosalna różnica między prawem do edukacji (nauki), a obowiązkiem szkolnym, o którym mówi ustawa o systemie oświaty z września 1991 r. (art. 16 punkt 8).
My postanowiliśmy realizować "obowiązek szkolny" naszej Zuzi w trybie edukacji domowej. Powodów jest kilka:
1. Nasze dzieci nie należą do cesarza (państwa) lecz do Boga i to Jemu powinniśmy oddawać to co boskie (m.in. nasze dzieci) - Ew. Mateusza 22:21.
2. Uważamy, że wg Pisma Św. rodzice, nie państwo są odpowiedzialni za proces edukacji własnych dzieci - za przekazywaną im treść, wartości, światopogląd, kształtowanie kręgosłupa moralnego i przede wszystkim za uczenie ich spoglądania na świat oczami Biblii (nie zaś deizmu, agnostycyzmu, ateizmu, relatywizmu). Państwo zaś pełni conajwyżej rolę służebną w tym procesie. Zakres pomocy państwa w edukację dzieci powinien być określony przez rodziców. Mówię oczywiście o biblijnym spojrzeniu na zakres kompetencji obu tych "instytucji". We współczesnych demokracjach państwo niestety stawia siebie w roli Boga "łaskawie" ustanawiając zakres i kompetencje władzy rodzicielskiej. Jednocześnie stanowczo (i słusznie) broni się przed ingerencją kościoła w sprawy polityki. Jest to stawianiem na głowie Bożego porządku -co prowadzi do osłabienia rodziny oraz umacniania totalitarnych zapędów oraz interwencjonizmu państwowego.
3. Przez miniony rok nasza Zuzia uczyła się (a raczej uczęszczała) w publicznej zerówce. Ten rok przekonał nas, że edukacja domowa będzie lepszą i skuteczniejszą metodą jej kształcenia. Przynajmniej na etapie wczesnoszkolnym.
4. Nie istnieje coś takiego jak "neutralna" edukacja. Roger Scruton stwierdził, że istotą dyskusji o edukacji jest to jakich wartości należy nauczać i jakimi metodami. Nie można zatem mówić po prostu o edukacji. Zawsze mówimy o określonej edukacji, która jest wyrazem jakiegoś poglądu na świat. Jak zauważył Gilbert Chesterton: „Każdy rodzaj edukacji prezentuje określoną filozofię. Jeśli nie przez dogmat, to przez sugestię, implikację, atmosferę”. Zatem nie ma ani neutralnej edukacji ani "nagich faktów". Edukacja jest przekazem ideologicznym, a fakty są zawsze ubrane. Dlatego...
5. ... naszym celem jest zapewnienie dzieciom edukacji chrześcijańskiej. Stąd też zapisaliśmy naszą córkę do Chrześcijańskiej Szkoły im. Króla Dawida w Poznaniu. Edukację domową traktujemy nie jako cel sam w sobie lecz środek poprzez który chcemy uczyć nasze dzieci co w praktyce oznaczają biblijne stwierdzenia, że początkiem wszelkiej mądrości jest bojaźń Pana (Przypowieści Salomona 9:10) i że wszystko jest ugruntowane na Chrystusie (fizyka, przyroda, historia, geografia, etyka itd. - Kolosan 1:17). To w Nim ukryte są wszelkie skarby mądrości i wiedzy (Kolosan 2:3 - BT).
Zapewne co jakiś czas będę zamieszczał na blogu posty na temat edukacji domowej (i chrześcijańskiej) naszej córki. Póki co proszę Was o modlitwę (wierzących) i kibicowanie nam w tym przedsięwzięciu (niewierzących). :-)
My postanowiliśmy realizować "obowiązek szkolny" naszej Zuzi w trybie edukacji domowej. Powodów jest kilka:
1. Nasze dzieci nie należą do cesarza (państwa) lecz do Boga i to Jemu powinniśmy oddawać to co boskie (m.in. nasze dzieci) - Ew. Mateusza 22:21.
2. Uważamy, że wg Pisma Św. rodzice, nie państwo są odpowiedzialni za proces edukacji własnych dzieci - za przekazywaną im treść, wartości, światopogląd, kształtowanie kręgosłupa moralnego i przede wszystkim za uczenie ich spoglądania na świat oczami Biblii (nie zaś deizmu, agnostycyzmu, ateizmu, relatywizmu). Państwo zaś pełni conajwyżej rolę służebną w tym procesie. Zakres pomocy państwa w edukację dzieci powinien być określony przez rodziców. Mówię oczywiście o biblijnym spojrzeniu na zakres kompetencji obu tych "instytucji". We współczesnych demokracjach państwo niestety stawia siebie w roli Boga "łaskawie" ustanawiając zakres i kompetencje władzy rodzicielskiej. Jednocześnie stanowczo (i słusznie) broni się przed ingerencją kościoła w sprawy polityki. Jest to stawianiem na głowie Bożego porządku -co prowadzi do osłabienia rodziny oraz umacniania totalitarnych zapędów oraz interwencjonizmu państwowego.
3. Przez miniony rok nasza Zuzia uczyła się (a raczej uczęszczała) w publicznej zerówce. Ten rok przekonał nas, że edukacja domowa będzie lepszą i skuteczniejszą metodą jej kształcenia. Przynajmniej na etapie wczesnoszkolnym.
4. Nie istnieje coś takiego jak "neutralna" edukacja. Roger Scruton stwierdził, że istotą dyskusji o edukacji jest to jakich wartości należy nauczać i jakimi metodami. Nie można zatem mówić po prostu o edukacji. Zawsze mówimy o określonej edukacji, która jest wyrazem jakiegoś poglądu na świat. Jak zauważył Gilbert Chesterton: „Każdy rodzaj edukacji prezentuje określoną filozofię. Jeśli nie przez dogmat, to przez sugestię, implikację, atmosferę”. Zatem nie ma ani neutralnej edukacji ani "nagich faktów". Edukacja jest przekazem ideologicznym, a fakty są zawsze ubrane. Dlatego...
5. ... naszym celem jest zapewnienie dzieciom edukacji chrześcijańskiej. Stąd też zapisaliśmy naszą córkę do Chrześcijańskiej Szkoły im. Króla Dawida w Poznaniu. Edukację domową traktujemy nie jako cel sam w sobie lecz środek poprzez który chcemy uczyć nasze dzieci co w praktyce oznaczają biblijne stwierdzenia, że początkiem wszelkiej mądrości jest bojaźń Pana (Przypowieści Salomona 9:10) i że wszystko jest ugruntowane na Chrystusie (fizyka, przyroda, historia, geografia, etyka itd. - Kolosan 1:17). To w Nim ukryte są wszelkie skarby mądrości i wiedzy (Kolosan 2:3 - BT).
Zapewne co jakiś czas będę zamieszczał na blogu posty na temat edukacji domowej (i chrześcijańskiej) naszej córki. Póki co proszę Was o modlitwę (wierzących) i kibicowanie nam w tym przedsięwzięciu (niewierzących). :-)
poniedziałek, 16 sierpnia 2010
Czas rozejść się do domów
Prezydium Episkopatu i Metropolita Warszawski wydali oświadczenie w sprawie krzyża przy pałacu prezydenckim. Cieszy mnie jego wyważony ton i zbieżność stanowiska z moimi przemyśleniami na ten temat, które wyraziłem kilka dni temu na blogu.
Mam nadzieję, że obrońcy krzyża wraz z tymi, którzy napełnieni religijnym radykalizmem podsycali całą tą aferę swoimi wpisami (np. red. T. Terlikowski) choć troszeczkę czują się nieswojo po tym jak dali się wciągnąć w polityczny spór używając symbolu krzyża jako - wg słów Episkopatu - "zakładnika" i "narzędzie politycznego przetargu" w tej rozgrywce.
Przemyślane i mądre stanowisko Prezydium i Metropolity Warszawskiego jednoznacznie wykazuje, że obrońcy krzyża bardziej zaszkodzili niż pomogli powadze treści związanej z tym symbolem, kościołowi i Polsce. Episkopat zaapelował o zakończenie krzyżowej wojny. Pytanie tylko: czy wierni posłuchają akurat tych pasterzy czy też mają innego, który wcale niekoniecznie musi podzielać zdanie Episkopatu?
Gorszące polityczne i religijne pyskówki (z obu stron barykady) zakończone. Czas rozejść się do domów. Zadowolone z tego cyrku mogą być jedynie środowiska lewicowe, "postępowe", feministyczne i bezideowe.
Jeszcze jedno. W swoich wpisach nt. krzyża skupiam się na zachowaniu jego obrońców. Z prostej przyczyny, w wielu miejscach łączy nas zbieżność celów: oczekiwanie wyjaśnienia śledztwa w sprawie katastrofy w Smoleńsku, godne uczczenie pamięci ofiar, poszanowanie dla symbolu krzyża, prawo do jego obecności w przestrzeni publicznej itp.). Jednak sposób osiągania tych celów przez "krzyżowców" uważam za wybitnie szkodliwy dla sprawy, o którą walczą.
Po (nierzadko podpitej) tłuszczy, która oblegała obrońców krzyża z szykanami, wyzwiskami, kpinami niczego więcej nie oczekiwałem. Zachowywali się tak jak "przystało" na drugą stronę: wulgarnie, prowokacyjnie. To nie mój świat. To świat (czyt. ludzie), który ginie, a któremu powinniśmy głosić wystarczalność i doskonałość ofiary Jezusa na krzyżu, nie zaś walczyć nim o cele polityczne.
Mam nadzieję, że obrońcy krzyża wraz z tymi, którzy napełnieni religijnym radykalizmem podsycali całą tą aferę swoimi wpisami (np. red. T. Terlikowski) choć troszeczkę czują się nieswojo po tym jak dali się wciągnąć w polityczny spór używając symbolu krzyża jako - wg słów Episkopatu - "zakładnika" i "narzędzie politycznego przetargu" w tej rozgrywce.
Przemyślane i mądre stanowisko Prezydium i Metropolity Warszawskiego jednoznacznie wykazuje, że obrońcy krzyża bardziej zaszkodzili niż pomogli powadze treści związanej z tym symbolem, kościołowi i Polsce. Episkopat zaapelował o zakończenie krzyżowej wojny. Pytanie tylko: czy wierni posłuchają akurat tych pasterzy czy też mają innego, który wcale niekoniecznie musi podzielać zdanie Episkopatu?
Gorszące polityczne i religijne pyskówki (z obu stron barykady) zakończone. Czas rozejść się do domów. Zadowolone z tego cyrku mogą być jedynie środowiska lewicowe, "postępowe", feministyczne i bezideowe.
Jeszcze jedno. W swoich wpisach nt. krzyża skupiam się na zachowaniu jego obrońców. Z prostej przyczyny, w wielu miejscach łączy nas zbieżność celów: oczekiwanie wyjaśnienia śledztwa w sprawie katastrofy w Smoleńsku, godne uczczenie pamięci ofiar, poszanowanie dla symbolu krzyża, prawo do jego obecności w przestrzeni publicznej itp.). Jednak sposób osiągania tych celów przez "krzyżowców" uważam za wybitnie szkodliwy dla sprawy, o którą walczą.
Po (nierzadko podpitej) tłuszczy, która oblegała obrońców krzyża z szykanami, wyzwiskami, kpinami niczego więcej nie oczekiwałem. Zachowywali się tak jak "przystało" na drugą stronę: wulgarnie, prowokacyjnie. To nie mój świat. To świat (czyt. ludzie), który ginie, a któremu powinniśmy głosić wystarczalność i doskonałość ofiary Jezusa na krzyżu, nie zaś walczyć nim o cele polityczne.
piątek, 13 sierpnia 2010
Premier Tusk i VAT
Najnowszy komentarz do bieżących wydarzeń w polityce:
Mówi córka do swej matki: Tusk podnosi znów podatki.
Mówi córka do swej matki: Tusk podnosi znów podatki.
Kilka refleksji nt. krzyża przed pałacem
Red. Tomasz Terlikowski w felietonie pt. Być przed pałacem (na portalu Fronda.pl) napisał nieomal romantyczny poemat nt. samotnych bohaterów walczących u stóp krzyża przy Pałacu Prezydenckim w obronie Polski, Prawdy i Boga.
Ubolewa, że wypowiedzi ludzi broniących krzyża pokazywane są w telewizji wybiórczo i że większość main-streamowych mediów dąży do ośmieszenia "moherów". W felietonie maluje czarno-biały obraz pałacowego zamieszania, w którym "siły dobra" - osamotnieni, spokojni, pobożni synowie i pobożne córki Kościoła przyszli "tylko" pomodlić się pod krzyż zaś podchmielona alkoholem "ciemna strona" próbuje zakłócić "równowagę mocy" poprzez prowokacje, szykany, niesmaczne żarty.
Osobiście nie przeszkadza mi modlitwa kogokolwiek. Nawet faryzeusza choćby w miejscu publicznym. Jednak wartość modlitwy z Krakowskiego Przedmieścia poznaliśmy w sytuacji gdy księża z kościoła św. Anny wraz z harcerzami, przedstawicielami rządu, ks. R. Markowskim, rzecznikiem abp Nycza daremnie próbowali w legalny sposób przenieść krzyż do kościoła. Nabożne spotkanie zostało zamienione na festiwal siły i jadu z ust modlicieli. Nie chcę oceniać słuszności decyzji prezydenta, a jednie fakt, że nie o szacunek do Jezusa (a więc i do nieprzyjaciół – wg Jego słów) chodzi pikietującym.
Szkoda, że „stróże” spod prezydenckiego pałacu z równą gorliwością i odpowiednią (czyli Chrystusową) postawą wobec przeciwników nie głoszą znaczenia tego co się wydarzyło gdy Zbawiciel wisiał na krzyżu i w jaki sposób przekłada się to na ich postawę względem tych, którzy im źle życzą.
Oczywiście druga strona - ta (rzekomo) bardziej "oświecona" wykorzystuje całą sytuację aby ośmieszyć chrześcijaństwo. Szykany w stronę koczujących przy pałacu, naśmiewanie i prowokowanie ich – to oczywiście w imię „neutralności światopoglądowej”, tolerancji i poszanowania innych poglądów. Nie trzeba iść pod krzyż by się o tym przekonać. Wystarczy posłuchać pseudo-intelektualnych dyskusji w radiu TOK FM lub obejrzeć wiadomości w Superstacji (to taka TV TRWAM tylko w drugą stronę ideologicznej przepychanki). Dlatego napisałem, że fanatyczni obrońcy krzyża bardziej szkodzą niż służą sprawie Chrystusowej. Nie mówię o modlitwie. Mówię o upolitycznieniu krzyża i postawie szydzenia, oskarżania i piętnowania innych ludzi (z obu stron).
Oczywiście wymaganie od agresywnego tłumu obrony sprawy Chrystusowej jest zwykłą mrzonką. Tym bardziej, że nie o imię Chrystusa tu chodzi lecz o cele polityczne (choć oczywiście radykalizm ma charakter stricte religijny). Obawiam się, że i na tym polu PiS poniesie porażkę - dając dobre powody środowiskom lewicowym do spokojnej krytyki religijnego i prawicowego fanatyzmu. Zresztą już wczoraj działacze SLD na fali społecznego niezadowolenia z „afery krzyżowej” zaczęli zbierać podpisy pod apelem o rozdział kościoła i państwa. Kto wie czy w niedalekiej przyszłości poprzez niewłaściwie ukierunkowaną gorliwość obrońcy krzyża nie przyczynią się do triumfu idei świeckości państwa i usuwania krzyży z przestrzeni publicznej (ponieważ będzie to odbierane nie jako wolność do wyznania, ale dążenie do kulturowego i religijnego zdominowania przestrzeni publicznej).
Piszę o użyciu krzyża do celów politycznych ponieważ "modliciele" z Krakowskiego Przedmieścia to bardziej "ludzie J. Kaczyńskiego" niż "słudzy kościoła", dla których duchowym przewodnikiem (w tej sprawie) nie jest abp Nycz, katoliccy księża, ale prezes Prawa i Sprawiedliwości. To jego sprawy bronią przy pałacu. Choć jak wspomniałem – jednocześnie przyczyniając się do umacniania w społeczeństwie lewicowych nastrojów.
Jak więc ta sytuacja powinna zostać rozwiązana? Janusz Korwin-Mikke napisał, że decyzyjny w powyższej sprawie jest ten do kogo należy teren, na którym postawiony jest krzyż. Opinie wyrażać może każdy. Decyduje zaś właściciel, a reszta obywateli (mimo odmiennych poglądów) w państwie prawa powinna to przyjąć do wiadomości.
Na powyższy temat polecam także krótki tekst Pawła Lisickiego z Rzeczpospolitej pt. "Polska droga do zapateryzmu".
PS. Wczoraj w radiowej Trójce poinformowano, że w Radiu Maryja padł komunikat, że "lewackie bojówki" (nie mówili kogo mają na myśli) planują przenieść krzyż. Prosili więc silnych mężczyzn by udali się pod Pałac Prezydencki. Zapewne po to aby wspomogli "siły dobra" modlitwą.
PS. 2. Natomiast. w Radio TOK FM pewien redaktor-intelektualista (z obozu tych "tolerancyjnych") mocno się głowił dlaczego w naszej kulturze dwie zbite ze sobą deski musimy nazywać "krzyżem". Eeech, same problemy... :-)
Jak to śpiewa mój ulubiony grajek: "Polska, mieszkam w Polsce. Mieszkam tu tu tu tu".
Ubolewa, że wypowiedzi ludzi broniących krzyża pokazywane są w telewizji wybiórczo i że większość main-streamowych mediów dąży do ośmieszenia "moherów". W felietonie maluje czarno-biały obraz pałacowego zamieszania, w którym "siły dobra" - osamotnieni, spokojni, pobożni synowie i pobożne córki Kościoła przyszli "tylko" pomodlić się pod krzyż zaś podchmielona alkoholem "ciemna strona" próbuje zakłócić "równowagę mocy" poprzez prowokacje, szykany, niesmaczne żarty.
Osobiście nie przeszkadza mi modlitwa kogokolwiek. Nawet faryzeusza choćby w miejscu publicznym. Jednak wartość modlitwy z Krakowskiego Przedmieścia poznaliśmy w sytuacji gdy księża z kościoła św. Anny wraz z harcerzami, przedstawicielami rządu, ks. R. Markowskim, rzecznikiem abp Nycza daremnie próbowali w legalny sposób przenieść krzyż do kościoła. Nabożne spotkanie zostało zamienione na festiwal siły i jadu z ust modlicieli. Nie chcę oceniać słuszności decyzji prezydenta, a jednie fakt, że nie o szacunek do Jezusa (a więc i do nieprzyjaciół – wg Jego słów) chodzi pikietującym.
Szkoda, że „stróże” spod prezydenckiego pałacu z równą gorliwością i odpowiednią (czyli Chrystusową) postawą wobec przeciwników nie głoszą znaczenia tego co się wydarzyło gdy Zbawiciel wisiał na krzyżu i w jaki sposób przekłada się to na ich postawę względem tych, którzy im źle życzą.
Oczywiście druga strona - ta (rzekomo) bardziej "oświecona" wykorzystuje całą sytuację aby ośmieszyć chrześcijaństwo. Szykany w stronę koczujących przy pałacu, naśmiewanie i prowokowanie ich – to oczywiście w imię „neutralności światopoglądowej”, tolerancji i poszanowania innych poglądów. Nie trzeba iść pod krzyż by się o tym przekonać. Wystarczy posłuchać pseudo-intelektualnych dyskusji w radiu TOK FM lub obejrzeć wiadomości w Superstacji (to taka TV TRWAM tylko w drugą stronę ideologicznej przepychanki). Dlatego napisałem, że fanatyczni obrońcy krzyża bardziej szkodzą niż służą sprawie Chrystusowej. Nie mówię o modlitwie. Mówię o upolitycznieniu krzyża i postawie szydzenia, oskarżania i piętnowania innych ludzi (z obu stron).
Oczywiście wymaganie od agresywnego tłumu obrony sprawy Chrystusowej jest zwykłą mrzonką. Tym bardziej, że nie o imię Chrystusa tu chodzi lecz o cele polityczne (choć oczywiście radykalizm ma charakter stricte religijny). Obawiam się, że i na tym polu PiS poniesie porażkę - dając dobre powody środowiskom lewicowym do spokojnej krytyki religijnego i prawicowego fanatyzmu. Zresztą już wczoraj działacze SLD na fali społecznego niezadowolenia z „afery krzyżowej” zaczęli zbierać podpisy pod apelem o rozdział kościoła i państwa. Kto wie czy w niedalekiej przyszłości poprzez niewłaściwie ukierunkowaną gorliwość obrońcy krzyża nie przyczynią się do triumfu idei świeckości państwa i usuwania krzyży z przestrzeni publicznej (ponieważ będzie to odbierane nie jako wolność do wyznania, ale dążenie do kulturowego i religijnego zdominowania przestrzeni publicznej).
Piszę o użyciu krzyża do celów politycznych ponieważ "modliciele" z Krakowskiego Przedmieścia to bardziej "ludzie J. Kaczyńskiego" niż "słudzy kościoła", dla których duchowym przewodnikiem (w tej sprawie) nie jest abp Nycz, katoliccy księża, ale prezes Prawa i Sprawiedliwości. To jego sprawy bronią przy pałacu. Choć jak wspomniałem – jednocześnie przyczyniając się do umacniania w społeczeństwie lewicowych nastrojów.
Jak więc ta sytuacja powinna zostać rozwiązana? Janusz Korwin-Mikke napisał, że decyzyjny w powyższej sprawie jest ten do kogo należy teren, na którym postawiony jest krzyż. Opinie wyrażać może każdy. Decyduje zaś właściciel, a reszta obywateli (mimo odmiennych poglądów) w państwie prawa powinna to przyjąć do wiadomości.
Na powyższy temat polecam także krótki tekst Pawła Lisickiego z Rzeczpospolitej pt. "Polska droga do zapateryzmu".
PS. Wczoraj w radiowej Trójce poinformowano, że w Radiu Maryja padł komunikat, że "lewackie bojówki" (nie mówili kogo mają na myśli) planują przenieść krzyż. Prosili więc silnych mężczyzn by udali się pod Pałac Prezydencki. Zapewne po to aby wspomogli "siły dobra" modlitwą.
PS. 2. Natomiast. w Radio TOK FM pewien redaktor-intelektualista (z obozu tych "tolerancyjnych") mocno się głowił dlaczego w naszej kulturze dwie zbite ze sobą deski musimy nazywać "krzyżem". Eeech, same problemy... :-)
Jak to śpiewa mój ulubiony grajek: "Polska, mieszkam w Polsce. Mieszkam tu tu tu tu".
poniedziałek, 19 lipca 2010
Definicje: gender
Gender (tłumaczone jako "rodzaj" bądź w ogóle nietłumaczone) - nowomodne określenie płci, w przeciwieństwie do staroświeckiego "sex" określające ją jako zjawisko kulturowe, nie biologiczne. Ujmuje się w tym epokowe odkrycie feminizmu, że kobieta bynajmniej nie rodzi się kobietą, ale staje się nią w procesie wychowania. To, że wydaje się inaczej zbudowana i że według powszechnego stereotypu w przeciwieństwie do mężczyzny rodzi dzieci, nie jest bynajmniej biologiczną determinantą, ale wmówieniem ze strony patriarchalnego , opresyjnego społeczeństwa. Przyznać trzeba, iż budowana przez wieki patriarchalna zmowa, która zdołała stłamsić całe pokolenia kobiet, okazuje się silna i wciąż nie brak faszystów, którzy ośmielają się publicznie odkrycie feministek negować, a nawet wyszydzać. Niemniej miliardy wydawane w bogatych krajach na kultywowanie doktryny w ramach licznych wyspecjalizowanych uniwersytetów i instytutów muszą w końcu przynieść oczekiwany skutek; na razie pozwalają na wygodne życie legionom działaczek od wyrównywania praw.
R. Ziemkiewicz, W skrócie, Fabryka słów, Lublin 2009, s. 61.
R. Ziemkiewicz, W skrócie, Fabryka słów, Lublin 2009, s. 61.
sobota, 17 lipca 2010
Nam nie chodzi o równe prawa czyli o paradzie mniejszości seksualnych
Dziś ulicami Warszawy przemaszerują uczestnicy europejskiej parady mniejszości seksualnych pod nazwą "Europride". Jako komentarz wrzucam tekst piosenki mojego zespołu "Krótka Piłka".
Czy jest tu kto naiwny, który jeszcze sądzi, że o tolerancję tu chodzi?
Nam nie chodzi o równe prawa
1. Możemy to już powiedzieć
Uczciwie się przyznać do tego
Nasze cele są znacznie większe
Niż mówiliśmy to czasu swego
Ref. Nam nie chodzi o równe prawa
Nam chodzi o rewolucję
Nam nie chodzi o tolerancję
Nam chodzi o nowy kształt:
Społeczeństwa
Kształt małżeństwa
Kultury / Estetyki
Edukacji / Polityki
2. Otwórzcie przed nami bramy
My nauczymy was - bo tak bardzo kochamy
Wasze dzieci i szkolne programy
Chcemy chronić przed wami
Ref. Nam nie chodzi o równe prawa...
3. Nie wolno nam mówić „Nie”
Nie wolno ci mówić o nas źle
Trybunał w Strasburgu czeka
Na nasze słowo, na nasze jedno słowo
Ref. Nam nie chodzi o równe prawa...
Czy jest tu kto naiwny, który jeszcze sądzi, że o tolerancję tu chodzi?
Nam nie chodzi o równe prawa
1. Możemy to już powiedzieć
Uczciwie się przyznać do tego
Nasze cele są znacznie większe
Niż mówiliśmy to czasu swego
Ref. Nam nie chodzi o równe prawa
Nam chodzi o rewolucję
Nam nie chodzi o tolerancję
Nam chodzi o nowy kształt:
Społeczeństwa
Kształt małżeństwa
Kultury / Estetyki
Edukacji / Polityki
2. Otwórzcie przed nami bramy
My nauczymy was - bo tak bardzo kochamy
Wasze dzieci i szkolne programy
Chcemy chronić przed wami
Ref. Nam nie chodzi o równe prawa...
3. Nie wolno nam mówić „Nie”
Nie wolno ci mówić o nas źle
Trybunał w Strasburgu czeka
Na nasze słowo, na nasze jedno słowo
Ref. Nam nie chodzi o równe prawa...
piątek, 2 lipca 2010
Gazeta Wyborcza, Komorowski i socjalizm obu kandydatów
"Nasza Polska" podaje dość szokującą wiadomość: Sztab Bronisława Komorowskiego mieści się w mieszkaniu p.Anny Bikont - redaktorki "Gazety Wyborczej".
Zobaczcie
A przy okazji - oglądaliście debatę w środę? Nie należę do zagorzałych zwolenników Jarosława Kaczyńskiego, ale wg mnie idealnie wypunktował B. Komorowskiego obnażając jego populizm i hipokryzję w "obiecankach cacankach".
Jednak najbardziej rozbawił mnie pan marszałek gdy po debacie mizdrzył się do kamery pokazując podpisaną przez obu kandydatów konstytucję (z hasłem: Zgoda buduje bo Polska jest jedna"). Rozumiem, że chodzi o pokazanie, że obaj kandydaci są świetni bo zgodzili się pod mottem utworzonym z ich haseł wyborczych! :-)
Obecnie p. Komorowski jeździ po Polsce i pokazuje wyborcom jak wyglądają autografy obu kandydatów. :-)
Podczas debaty wyszedł populizm i socjalizm "pełną gębą" obu kandydatów, którzy jak tylko mogli odcinali się od słowa (tfu!) "prywatyzacja" (p. Komorowski nawet użył sądu by nie być z nią kojarzony). Na pytanie red. J. Gugały nt. rozwoju gospodarczego licytowali się kto komu więcej rozda z państwowych (pardon, z naszych) pieniędzy. Oczywiście obaj (na przedwyborcze potrzeby oczekiwań liberałów ekonomicznych) "wspierają" prywatyzację i przedsiębiorczość obywateli, w szczególności tych bogatych bo komuż innemu jak nie im można odebrać tyle aby starczyło dla pozostałych.
Zobaczcie
A przy okazji - oglądaliście debatę w środę? Nie należę do zagorzałych zwolenników Jarosława Kaczyńskiego, ale wg mnie idealnie wypunktował B. Komorowskiego obnażając jego populizm i hipokryzję w "obiecankach cacankach".
Jednak najbardziej rozbawił mnie pan marszałek gdy po debacie mizdrzył się do kamery pokazując podpisaną przez obu kandydatów konstytucję (z hasłem: Zgoda buduje bo Polska jest jedna"). Rozumiem, że chodzi o pokazanie, że obaj kandydaci są świetni bo zgodzili się pod mottem utworzonym z ich haseł wyborczych! :-)
Obecnie p. Komorowski jeździ po Polsce i pokazuje wyborcom jak wyglądają autografy obu kandydatów. :-)
Podczas debaty wyszedł populizm i socjalizm "pełną gębą" obu kandydatów, którzy jak tylko mogli odcinali się od słowa (tfu!) "prywatyzacja" (p. Komorowski nawet użył sądu by nie być z nią kojarzony). Na pytanie red. J. Gugały nt. rozwoju gospodarczego licytowali się kto komu więcej rozda z państwowych (pardon, z naszych) pieniędzy. Oczywiście obaj (na przedwyborcze potrzeby oczekiwań liberałów ekonomicznych) "wspierają" prywatyzację i przedsiębiorczość obywateli, w szczególności tych bogatych bo komuż innemu jak nie im można odebrać tyle aby starczyło dla pozostałych.
czwartek, 1 lipca 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)