wtorek, 6 września 2011

Premier obraża Polaków

"Sam w sobie nie mam za grosz tolerancji wobec homofobów, również we własnej partii" - mówił nie tak dawno premier Donald Tusk w kontekście planów przyszłej kadencji rządu legalizacji tzw. "związków partnerskich".

Ja zaś się pytam jakim prawem polski premier nazywa ludźmi chorymi obywateli swojego kraju z powodu innych niż on przekonań?! Nazywanie światopoglądu innych ludzi "chorobą" to faszyzm w najczystszej postaci!

Stąd już tylko krok do zakazu adopcji dzieci dla takich "chorych" ludzi (w niektórych krajach UE już to się dzieje!), do zakazu wyrażania publicznie swoich poglądów, do zwalniania z pracy, odmowy zatrudnienia itp.

Za narzuceniem jakiego kodeksu etycznego się opowiadasz?

Niekiedy niechrześcijanie zarzucają chrześcijanom, że dążąc do ustawowego zakazu aborcji, eutanazji lub sprzeciwiając się legalizacji związków homoseksualnych chcą poprzez regulacje prawne narzucać innym obywatelom swój światopogląd.

Nic bardziej mylnego. Nie ma to nic wspólnego z narzucaniem komukolwiek światopoglądu. Kobieta wciąż może uważać aborcję za jedynie wycięcie uciążliwego wyrostka, jednak nie ma prawa w legalny sposób... zabijać nienarodzonego człowieka. Bez żadnych konsekwencji prawnych może uważać poczęte dziecko za "coś", "niechcianą tkankę" lub "zbędny organ". Kiedy jednak w imię "prawa do wyboru" chce niszczyć życie - nie może być na to zgody państwa, którego jedną z odpowiedzialności jest ochrona życia. Również tego, które jeszcze nie widziało trawy i drzew.

Traktując dążenie do zakazu aborcji jako narzucanie światopoglądu przyznalibyśmy, że z kolei dążenie do legalizacji aborcji jest narzucaniem światopoglądu jej przeciwnikom. Przeciwnikom, którzy nie mówią: "nie zabiję swojego dziecka" lecz stwierdzających: "nikt nie ma prawa zabijać dzieci i jak tylko mogę będę je bronił choćby przez zamachami ze strony ich rodziców". Nie chodzi zatem o narzucanie światopoglądu lecz o narzucanie pewnego kodeksu etycznego wyrażającego określone wartości do czego dążą... wszyscy!

Oznacza to, że wszelkie prawa (również tworzone przez świeckich humanistów, agnostyków lub ateistów) to... narzucona etyka. Każde prawo ograniczające pewne działania ludzkie (np. spożywanie narkotyków, znęcanie się nad zwierzętami, seks z nieletnimi itp.) jest narzuceniem pewnego systemu etycznego. Każdy system etyczny objawia "boga" i światopoglądowe założenia tego systemu. Przykładowo: zarówno Arabia Saudyjska jak i Szwecja są teokracjami o twardych systemach politycznych, gospodarczych, ideowych. Pytanie jedynie brzmi: kto jest "bogiem" owych teokracji? Mogą nim być najróżniejsze ideologie, które wyznajemy, bronimy, krzewimy i chcemy wprowadzać w życie (sekularyzm, socjalizm, laicyzm, humanizm, agnostycyzm, feminizm, komunizm, kapitalizm, liberalizm, konserwatyzm itp.).

Nie zapytam zatem: czy chcemy narzucać innym swój kodeks etyczny? Zapytam raczej: za narzuceniem jakiego kodeksu etycznego się opowiadamy? Zasady jakiego "boga" (osoby, grupy ludzi, ideologii itp.) chcemy wcielać w życie?

niedziela, 4 września 2011

Władza i edukacja czyli rok szkolny rozpoczęty!

Wczoraj rozpoczął się rok szkolny. Wraz z Jolą postanowiliśmy kontynuować naukę naszych dzieci w trybie edukacji domowej. Zuzia rozpoczęła 2 klasę, zaś Jaś zerówkę. Modlimy się o Boże błogosławieństwo dla wszystkich rodziców podejmujących się trudu nauczania własnych dzieci gdyż jest to nie lada wyzwanie. W naszym kraju wciąż jest to pionierskie działanie choć coraz więcej rodzin decyduje się na tą formę edukacji.

W kontekście pytań, które słyszeliśmy do tej pory, nt. założeń i celów samej edukacji często pojawia się kwestia dotycząca tego kto powinien być odpowiedzialny za edukację i wychowanie dzieci. Pismo Św. nie daje nam tu żadnych wątpliwości, że jest to kompetencja, prawo i obowiązek rodziców.

Oczywiście mogą oni w ustalonym przez siebie zakresie korzystać z pomocy i usług innych instytucji, osób itp., jednak nie mogą i nie powinni zrzucać tej odpowiedzialności na nie. W podobny sposób - różne instytucje: kościół, państwo itp. nie posiadają kompetencji ani prawa ingerowania w treść, metody, sposób wychowania, edukacji dziecka przez rodzica, o ile nie mamy do czynienia z przestępstwami w rodzinie (molestowanie, wykorzystywanie seksualne, przemoc, gwałt itp.)

Problemem współczesnych "demokracji" jest nie tyle dyskusja nad tym jaka powinna być/jest treść programu szkolnego lecz samo milczące założenie, że to państwo sprawuje kontrolę nad edukacją dzieci wszystkich obywateli i to ono określa programową treść nauczania, określa rodzicom warunki nauczania ich własnych dzieci itp.

W świetle Słowa Bożego państwo powinno być przede wszystkim instytucją ochronną, zaś rodzina instytucją opiekuńczą i wychowawczą. Tymczasem w społeczeństwach kolektywistycznych daje się zauważyć silną wiarę w państwo (które zajmuje miejsce Boga) ingerując w nieomal każdy obszar życia obywateli (edukację, zdrowie, podwórko, sposób oszczędzania itp.).

Nic więc dziwnego, że wielu obywateli oczekuje rozwiązania własnych problemów (również edukacyjnych) właśnie od państwa. Jak trwoga to ... do premiera! To z kolei prowadzi do zaangażowania się rządów w sprawy, które znajdują się w sferze odpowiedzialności rodziny, jednostek, prywatnych przedsiębiorstw, czy lokalnych społeczności". Rodzina jest jednak wobec państwa „instytucją” bardziej pierwotną (Rdz 2) i w tym kontekście jego roszczenia do uzurpowania sobie prawa do ustalania "zakresu władzy rodzicielskiej" są zawłaszczaniem praw przynależnych rodzinie.

Kształt systemu szkolnictwa, sposób finansowania, ogólne cele i wizje programowe edukacji są w przeważającym stopniu decyzjami politycznymi, nie zaś pedagogicznymi. M. in. z tego powodu wielu edukacyjnych działaczy, rodziców dąży do przełamania monopolu edukacyjnego państwa argumentując, że monopol jest zły w każdym systemie i należy szukać nowych możliwości i alternatyw. Wolność i różnorodność lepiej służy edukacji niż przymus i jeden, odgórnie narzucony program i sposób edukacji.

Cesarzowi oddawajmy to co cesarskie. Bogu zaś to co Boskie. Nasze dzieci należą do ... Boga!

PS. We wrześniu zostaliśmy zaproszeni na spotkanie homeschoolersów województwa pomorskiego (ok. 50 km od Gdańska). Jeśli ktoś z Was byłby zainteresowany tematem - proszę o kontakt.

środa, 17 sierpnia 2011

Pięć tez protestanta nt. obecności krzyża w przestrzeni publicznej

W minioną niedzielę miałem kazanie na temat krzyża w oparciu o 1 Koryntian 1:18nn. W kontekście mowy o krzyżu nie sposób pominąć dyskusję, która co jakiś czas ożywa w mediach: mianowicie o jego obecności w miejscach publicznych. Kilka refleksji na ten temat:

1. Nie czcimy krzyża jako obiektu, jako kawałka drewna. Nie powinniśmy przed nim klękać, całować, czynić z niego obiektu adoracji. Oznacza to, że krzyż używany w niewłaściwy sposób może nas odciągać od Chrystusa zamiast do Niego zbliżać (np. kiedy staje się obiektem bałwochwalczego kultu). Wszystko zależy od celu w jakim go stawiamy, wieszamy i co robimy względem tego krzyża.

2. Kiedy ludzie pytają dlaczego mamy obecny krzyż w naszym kościele odpowiedź jest prosta: ponieważ jest on symbolem odkupienia. Przypomina nam o tym co się stało na na Golgocie 2 tys. lat temu tak jak obrączka na moim palcu przypomina mi o tym co się stało 9 lat temu w moim życiu kiedy zawierałem ślub z Jolą. Nie czczę obrączki, nie całuję jej, ale jest dla mnie droga i ważna. Dlatego nikt nie może jej lżyć, na nią pluć, zamalowywać jej itp. ponieważ wskazuje na coś co jest dla mnie cenne. Podobnie z krzyżem. To, że nie czcimy krzyża nie oznacza, że powinno nam być obojętne co się z nim robi. Dlatego osobiście byłem zażenowany i oburzony "aferą z krzyżem" przed Pałacem Prezydenckim sprzed roku ponieważ jednej stronie służył on jako instrumentalne narzędzie szantażu politycznego, zaś druga strona lżyła i kpiła z niego.

3. W kościele mamy pusty krzyż co wyraża iż wierzymy w zwycięstwo życia nad śmiercią, zwycięstwo Jezusa nad grzechem. Chrystus nie pozostał na krzyżu, nie cierpi dłużej na nim, zasiada po prawicy Ojca skąd króluje. Dlatego nie używamy krucyfiksów z wizerunkiem wiszącego, cierpiącego Jezusa. Pusty krzyż to symbol odkupienia i zwycięstwa. Oznajmia nie tylko co się wydarzyło na Golgocie, ale także co się wydarzyło w niedzielny poranek.

4. Jako chrześcijanom powinno nam zależeć aby symbol krzyża był obecny w sferach publicznych. Nie mamy się czego wstydzić. Ważne jest jednak to w jaki sposób o to zabiegamy i z jakich przyczyn. Krzyż nie może stanowić elementu eklezjokracji (dążenia do rządów kościoła w sferze publicznej) lub walki politycznej. Celem jest - jak mówi ap. Paweł – opowiadanie o jego mocy ku zbawieniu, by nam przypominał, że w każdej sferze życia żyjemy w obecności Chrystusa, pod Jego rządami. Zbawiciel na krzyżu wywalczył nam wieczność, wolność, życie, radość.

5. Przeciwnikom, którzy szumnie mówią o tolerancji, świeckim państwie, neutralności światopoglądowej i religijnej państwa polskiego można zadać pytanie: czy chęć usuwania krzyży jest neutralnością ideową? Dlaczego brak krzyża jest lepszy od jego obecności? Nie możemy pozostawać bierni na fakt usuwania symboli chrześcijańskich ze sfery publicznej pod płaszczykiem neutralności, zaś w rzeczywistości: w imię tworzenia państwa bez Boga i opartego "na naszych wartościach", nie zaś chrześcijańskich. Pusta ściana komunikuje coś więcej niż ideologiczną pustkę. Komunikuje pewien brak i uprzedzenie.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Jadąc przez Polskę

Jadąc przez Polskę - spostrzezenie powtarzane przez wielu cudoziemców, warte namysłu. W Czechach, na Słowacji, Węgrzech, Ukrainie czy Litwie jedzie się dobrą, szeroką, równą drogą, widząc dookoła mniej lub bardziej biedne domki i mijając raczej marne samochody. W Polsce natomiast droga jest wąska, pełna dziur, zakorkowana na amen wypasionymi limuzynami, za to wokół niej stoją prawdziwe pałace; obowiązkowo z wieżyczkami.

Rafał A. Ziemkiewicz, W skórcie

Na kogo zagłosują czytelnicy ONETu?

Lewicowy portal Onet.pl opublikował na swojej stronie wyniki sondażu przedwyborczego. Oczywiście w imię "wyrównywania szans" i walki o "równe prawa" lewicowych środowisk nie podano wszystkich partii lecz jedynie te, które są godne tego by je wymienić  :-)  Skutek jest taki, że wyniki przestawiają się następująco:


sobota, 26 marca 2011

Różnica między prawicą a lewicą

Jaka jest różnica między prawicą, a lewicą?

Prawica wierzy, że Iksiński swoje pieniądze wyda (na ogół) dobrze, a przynajmniej powinien mieć prawo do decydowania o nich. Ów Iksiński niekoniecznie musi się znać na sprawach publicznych, dziurach budżetowych i długu publicznym. Nie powinien też decydować o tym na co powinny być przeznaczane pieniądze Ygrekowskiego. Natomiast w wolny i odpowiedzialny sposób powinien decydować o sobie samym: czy się ubezpieczać, szczepić, ile wydać na kulturę, na sport, na starość, czy posłać dziecko do szkoły itd.

Lewica uważa odwrotne: Iksiński jest nieodpowiedzialnym półgłówkiem, który nie potrafi się obchodzić z własnymi pieniędzmi, dlatego musi się ubezpieczyć, musi pod przymusem posłać dziecko do szkoły, państwu zaś powierzyć swoje utrzymanie na starość. Sam bowiem nie jest w stanie zadbać o własne dzieci, zdrowie, oszczędności... Jednocześnie nagle "okazuje się", że ten sam Iksiński jest na tyle rozumny (genialny wręcz!), że powinien decydować o przyszłości narodu, a nawet świata (w wyborach)! Istna schizofrenia.

Proponuję pod tym kątem przyjrzeć się programom polskich partii politycznych oraz działaniom ich przedstawicieli i odpowiedzieć sobie na pytanie: które z nich są prawicowe, a które lewicowe? :-) Mój wniosek jest następujący: w polskim parlamencie nie ma prawicy. Jest za to lewica pobożna i bezbożna: socjaliści katoliccy i socjaliści niereligijni. Jak to śpiewał Kazik: "jedni mówią, że Boga nie ma, a drudzy, że jest i jedni mówią, że PRL była cool, a inni, że nie". Zasadniczo jednak podejście do wolności, gospodarki wynika z tych samych ideowych korzeni.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Kwestia właściwej definicji

Zamiast sloganów: "państwo solidarne", "wyrównywanie szans", "walka o równouprawnienie" wstawcie kolejno: "interwencjonizm", "socjalizm" i "zawiść", a wyjdzie wam to samo.

wtorek, 18 stycznia 2011

Niewiele lepiej w porównaniu z komuną

Dziś w Polsce mamy mniej wolności gospodarczej, niż mieliśmy na początku lat 90. A w porównaniu z komuną jest niewiele lepiej - twierdzi dr Robert Gwiazdowski z Centrum Adama Smitha.

Zdaniem ekonomisty Polska najszybciej rozwijała się na początku lat 90., wcale nie dlatego, że startowała z niskiego poziomu, ale dlatego, że wówczas było więcej wolności, a podatki i koszty pracy były o wiele niższe niż dziś.

Źródło

czwartek, 13 stycznia 2011

Pomoc w głosowaniu na blog

Drodzy Czytelnicy,

Prócz niniejszego bloga do konkursu na Blog Roku 2011 (w kategorii PROFESJONALNE) zgłosiłem także swój codzienny blog pt. "Żyjąc wiarą w REALNYM świecie" . Szczerze mówiąc nie liczę na żadną z nagród lecz traktuję to jako dobrą okazję dotarcia do nowych czytelników.

Możecie pomóc w osiągnięciu tego celu wysyłając SMS o treści B00215 (gdzie "0" oznacza zero) na numer 7122. Koszt jednego smsa to 1,00 + VAT czyli 1,23 zł. Dochód z sms-ów zostanie przekazany na turnusy rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych. Możesz więc za jednym razem zrobić dwa dobre uczynki. :)

Każdy głos będzie dla mnie sygnałem i zachętą, że są osoby dla których warto go prowadzić. Dziesięć blogów (z 222 zgłoszonych w kategorii "Profesjonalne") z najwyższą ilością głosów awansuje do dalszego etapu konkursowego.

Spróbujemy? Serdecznie dziękuję wszystkim głosującym!

PS. Po drugim dniu głosowania jest na wysokim 11 miejscu! Finałowa dziesiątka tuż tuż!

środa, 12 stycznia 2011

Dobra i zła dyskryminacja

Słowo „dyskryminacja” stało się modne we wszelkiej maści ideologicznej dyskusji jako narzędzie walki z poglądami adwersarzy. We współczesnym słowniku posiada zdecydowanie pejoratywny (negatywny) wydźwięk. Na ogół oznacza wykluczenie, odebranie komuś praw, które mu się należą. Pytanie jednak dotyczy standardu wedle którego określamy co komu się należy. Czy osobie z niższymi umiejętnościami i mniejszą skutecznością należy się równa płaca? Czy osobie, która nie chce pracować należy się wyżywienie i bezpłatna opieka zdrowotna? Czy zwolennikom poligamii należy się równe prawo do zawierania wielożennych małżeństw co zwolennikom monogamii? Czy 15 latek ma prawo do posiadania prawa jazdy? itp.

Chrześcijanie powinni być ludźmi myślącymi, co oznacza, że nie musimy w bezrefleksyjny sposób dawać sobie narzucać współczesnych definicji, tym bardziej, że nie noszą na sobie znamion natchnienia czy nieomylności. Dyskryminacja bowiem jest... nieunikniona kiedy mówimy o pewnych istniejących w świecie rozróżnieniach. Pytanie dotyczy jednak standardów wedle których dokonujemy rozróżnień oraz mechanizmów, z których chcemy korzystać by zapobiegać złym formom dyskryminacji.

Załóżmy, że żyjemy w wolnym kraju (w którym "socjalizm" jest pojęciem nieznanym). Kiedy na drzwiach sklepu widnieje ogłoszenie: przyjmę do pracy studentkę – jest to forma dyskryminacji nie studiujących kobiet oraz wszystkich mężczyzn poprzez sam fakt kim są. Jeśli w internetowym ogłoszeniu widnieje informacja, że firma zatrudni osobę znającą język niemiecki – jest to forma dyskryminacji wszystkich, którzy tego języka nie znają poprzez sam fakt w jaki sposób się nie komunikują. Kiedy „świadek Jehowy” przyjmuje do pracy „świadka Jehowy” tylko w powodu tego, że chodzi do tego samego zboru dyskryminuje w ten sposób wyznawcę każdej innej religii z powodu tego w co wierzy.

Czy powyższe przykłady opisują sytuacje dyskryminacji? Sądzę, że tak. Nie jest to jednak grzeszna dyskryminacja. Całkiem możliwie, że zatrudnienie studentki, osoby znającej niemiecki czy „świadka Jehowy” przyniesie firmie stratę. To jednak w żadnym razie nie odbiera prawa ich właścicielom do zatrudniania osób, które wedle ich subiektywnych ocen i preferencji uznają za najodpowiedniejsze.

Każdy z nas ma prawo poczynić dyskryminujące postanowienie, że nie zamierza robić zakupów w takim czy innym sklepie z powodu: sposobu komunikowania się sprzedawcy, czasu trwania obsługi czy walorów estetycznych wystawy sklepowej. Każdy z nas ma prawo poczynić dyskryminujące postanowienie, że nie zamierza wpuścić do swojego domu kolędującego księdza (tylko dlatego kim jest i w co wierzy) lub zrobić na swojej posiadłości podjazdu na wózek dla osób niepełnosprawnych.

Istnieje jednak inny - grzeszny rodzaj dyskryminacji. Trzymajmy się nadal założenia, że żyjemy w wolnym kraju. Przykładowo jeśli ciemnoskóry obywatel otwiera restaurację, która nie obsługuje Azjatów (jedynie z powodu koloru skóry lub narodowości) – sądzę, że ma prawo ustalać zasady (nawet grzeszne) rządzące jego własnością. Jednocześnie w całkowicie legalny i słuszny sposób jego kościół może go ekskomunikować (co nawet powinien zrobić jeśli ów człowiek nie chce się nawrócić z grzechu rasizmu).

Kościół ma prawo nie tylko ekskomunikować rasistów, ale i odsuwać od pełnienia odpowiedzialności za jakąkolwiek służbę np. osoby chciwe lub niestałe. Oczywiście może to być odebrane jako dyskryminacja („dlaczego on może, a ja nie?”). Będzie to jednak dyskryminacja słuszna i wskazana.

Jesteśmy w stanie przezwyciężać bezbożne dyskryminacje tylko wówczas gdy mamy prawo do stosowania pożądanych dyskryminacji. Tendencja w nowoczesnych demokracjach jest jednak taka, że „walka z dyskryminacją” staje się wyłącznie odpowiedzialnością państwa (a nie obywateli). Ponadto poprzez zacieranie różnicy między złą, a dobrą dyskryminacją często narzuca się obywatelom zasady w miejscach, które są ich własnością! Pamiętacie zapewne niedawną ustawę sejmową o zakazie palenia w miejscach publicznych. Problemem nie jest sam zakaz palenia. Problemem jest kto i gdzie go ustanowił. Gdyby uczynił to właściciel restauracji – miałby do tego pełne prawo. Czy byłaby to dyskryminacja palaczy? Oczywiście! Jednakże byłaby to dyskryminacja dokonana przez osobę, która ma prawo do jej stosowania. Zgadzając się na to aby państwo w naszych posiadłościach dokonywało tego typu dyskryminacji – rezygnujemy z wolności, do której jesteśmy przecież powołani (w wymiarze duchowym i fizycznym). Rezultat jest taki, że krok po kroku tracimy nasze indywidualne prawo do „dyskryminacji” czegokolwiek, choćby zła.

wtorek, 11 stycznia 2011

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy - czy dawać?

9 stycznia br. odbył się XIX finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Pamiętam pierwszy finał w 1993 r. i clip (z muzyką Voo Voo) promujący go z brzęczącym grosikiem podnoszonym przez chuchającego na niego mężczyznę. Pamiętam łzy wzruszonego Waltera Chełstowskiego - organizatora festiwali w Jarocinie w latach 80/90 i współpracownika J. Owsiaka oraz jakiś rockowy koncert w klubie na naszym osiedlu :)

Dzień dzień wcześniej byliśmy z moim tatą w Szczecinie szukając jakiejś części do naszego pierwszego komputera firmy Schneider (większość chłopaków miała Commodore). Wracaliśmy PKSem. Fajnie było :)

No dobrze. Przejdźmy do rzeczy. Z WOŚP w zasadzie sprawa jest prosta: gdybyś wiedział, że z ofiarowanych przez Ciebie 10 złotych załóżmy, że (to oczywiście przykładowe szacunki):
- 8 zł pójdzie na sprzęt do szpitali,
- 1 zł na pensje dla pracowników fundacji,
- 1 zł na jej działalność i inne cele ideologiczno-statutowe: szkolenia, produkcje filmów, Przystanek Woodstock (czyli promocja ruchu Hare Kryszna, dystrybucja prezerwatyw dla młodzieży, zapraszanie proaborcyjnych fundacji, szeroko pojęta lewicowość poglądów gości z Akademii Sztuk Przepięknych i haseł Jurka Owsiaka głoszonych ze sceny)

- to czy wrzuciłbyś te 10 zł do puszki?

Może i byś wrzucił. Chodzi jednak o sam fakt zadania sobie tego pytania i uczciwego odpowiedzenia na nie. Jeśli pomagamy to róbmy to z głową. Jeśli nie pomagamy to też z głową. Wtedy pomagajmy gdzie indziej :)

środa, 5 stycznia 2011

Co potępia papież, a co moja żona?

Dwa dni temu wraz z moją Jolą oglądaliśmy wiadomości choć nie pomnę na jakim kanale. To jednak nie ma znaczenia dla sprawy :) Podczas ich trwania na dolnym pasku informacyjnym obok wielu "przelatujących" informacji pojawiła się notka, że papież Benedykt XVI potępił zamach bombowy na przedstawicieli kościoła koptyjskiego w Aleksandrii w Egipcie.

Pobudziło mnie to do refleksji nad sensownością tego typu informacji. Pomyślałem, że jej sens jest mniej więcej taki sam jak informacja podczas konferencji prasowej, że premier Tusk potępił zabójstwo grupy nastolatków w Tomyślu.

Może rzeczywiście jest to dobra robota papieskich "pijarowców"i skuteczny sposób na podbudowywanie własnego autorytetu. Bo gdyby wszakże chodziło o wykazanie troski i zainteresowanie wiernymi prześladowanego aleksandryjskiego kościółka - czyż nie wypadałoby najpierw udać się tam osobiście zanim powysyła się depesze i informacje do agencji prasowych?

Powyższa historia zainspirowała mnie do tego, że będę Was informował o tym co potępia, a co pochwala moja żona. Zacznę od tego, że potępia napad nazistowskich Niemiec na Polskę 1 września 1939 r.

wtorek, 4 stycznia 2011

Po co walczą żołnierze?

"Nie jesteście tu po to, żeby umierać za Ojczyznę, tylko żeby Niemcy umierali za swoją"

generał George Patton

piątek, 31 grudnia 2010

Jesteśmy mordercami... karpi!

Jadąc jeszcze przed Świętami do biura samochodem włączyłem Radio TOK FM. W przeciwieństwie bowiem do innych stacji radiowych - nie "uszczęśliwiają" słuchaczy swoją muzyką.

Akurat puszczali spot świątecznej akcji anty-karpiowej (znalazłem go również w sieci). Oto jego treść: "Najpierw dusiłem go foliową torebką. Rzucał się paręnaście minut. Zawlokłem go do łazienki i wrzuciłem do wanny. Żył. Choć wyraźnie oparł z sił. Byłem zły bo wybrudził mi ubranie. Wziąłem tłuczek i uderzyłem go dwa razy, ale on ciągle się miotał. To jeszcze raz go walnąłem".

I podsumowanie:

"Wszyscy jesteśmy mordercami. Co roku w okresie świątecznym w bestialski sposób zabijane są miliony karpi. Skończmy z krwawą tradycją!" Po czym pani ze spotu odsyła słuchaczy na stronę akcji.

Powiem szczerze: gdyby było to puszczane w innym (nie lewicowym) radiu pomyślałbym, że to bardzo dobry żart "Kabaretu Moralnego Niepokoju". Zresztą nawet w Radio TOK FM brzmiało to bardzo komicznie - ten poważny ton zeznań "mordercy" i oskarżenie pani: "Wszyscy jesteśmy mordercami". Doprawdy, trudno brać coś takiego na poważnie! Brzmi jak wypowiedź "nawiedzonego" członka sekty hinduistycznej: "Wszyscy jesteśmy bhaktinami i szymhitami". :)

Teraz puenta: No dobrze. Odstawię karpia, a nawet pierogi i kutię w Święta JEŚLI Radio TOK FM puści spot zachęcający do ratowania życia nienarodzonych dzieci.

Znając jednak (zadziwiającą dla mnie) strukturę lewicowego umysłu oraz mentalność organizatorów akcji (czeska Svoboda Zvirat - Wolność dla zwierząt oraz Fundacja Viva!) - mniemam, że wedle ich światopoglądu tylko dzieci głosu nie mają. Ani prawa do życia. Bowiem głosem i rzecznikami ryb (samozwańczymi w dodatku) są powyższe organizacje.

środa, 29 grudnia 2010

Codzienny blog

Zapraszam na stronę mojego (codziennego) bloga "Żyjąc wiarą w REALNYM świecie"

wtorek, 28 grudnia 2010

Albo podatnicy albo łapówki

Słuchaliście argumentów niemałej ilości posłów przeciwko obniżeniu dotacji z budżetu dla partii politycznych? Zadziwiająca jest szczerość jak i bezczelność niektórych wypowiedzi.

Brzmią one (jak zauważył Kazik Staszewski) mniej więcej w taki sposób: "Jeśli obniżone zostaną dotacje dla partii z publicznych pieniędzy to będziemy podatni na różne lobbies i będziemy brać łapówki".

Równie zadziwiające jest to, że niewielu dziennikarzy i komentatorów politycznych oburza tego typu zuchwałość. Przyzwyczaili się już?

Wolność w edukacji czyli o "homeschoolingu"

Na stronie poświęconej edukacji domowej (edukacjadomowa.piasta.pl) można znaleźć rozmowę, którą przeprowadziła ze mną jej autorka - Natalia Dueholm na temat homeschoolingu właśnie.

Czy może się Pan podzielić wrażeniami z początków edukacji domowej w swojej rodzinie?

O samej edukacji domowej zaczęliśmy myśleć już kilka lat temu, gdy nasza najstarsza córka Zuzia była małym berbeciem. Był to okres, w którym intensywnie poznawaliśmy czym jest edukacja domowa od strony teoretycznej - jeździliśmy na konferencje, czytaliśmy książki, rozmawialiśmy z rodzinami (głównie amerykańskimi) uczącymi domowo. Mieliśmy więc sporo czasu na przemyślenie tematu, zapoznanie się ze środowiskiem homeschoolersów w USA i w Polsce, podjęcie decyzji. Przyznam, że nie była ona dla nas trudna, szczególnie w kontekście jednorocznego doświadczenia z zerówką w szkole publicznej, do której uczęszczała nasza córka w ostatnim roku.

Całość rozmowy

piątek, 17 grudnia 2010

Co to jest liberalizm?

Liberalizm - idea państwa, w którym zdolny przedsiębiorczy i pracowity pucybut może zostać milionerem, a leniwy czy głupi milioner będzie ze swą bezużyteczność dla społeczeństwa ukarany bankructwem i utratą majątku. Fundamentalne wartości liberalizmu to równość szans (i wolność) działania, z której wynika gwarancja swobodnego gospodarowania zyskami z osiągniętych sukcesów z jednej strony, a z drugiej konieczność ponoszenia odpowiedzialności za swoje błędy; rola państwa polega przede wszystkim na pilnowaniu, by wszyscy przestrzegali uczciwych zasad gry. Liberalizm, jako idea aspirującego "stanu trzeciego", rozbijającego spetryfikowane struktury społeczeństwa feudalnego, w decydującym stopniu spowodował wielki cywilizacyjny skok Europy w XIX wieku; później stopniowo został zarzucony bądź uległ deprawacji. Obecnie w dyskursie publiczny słowo "liberalizm" używane jest jako pozbawiona konkretnego sensu obelga.

Rafał A. Ziemkiewicz, W skrócie

wtorek, 7 grudnia 2010

Dlaczego nie może mówić normalnym, ludzkim językiem?

Niedawno przeczytałem ciekawą anegdotę nt. środowiska naukowego (a dokładniej nt. jego wysoce zakodowanego, hermetycznego języka). Oto ona:

Szef tygodnia "Wprost". Stanisław Janecki, w swym felietonie przytacza znamienną anegdotę o świetnym brytyjskim historyku kultury, Paulu Johnsonie (2008): "Rok temu Johnson poszedł na wykład 'najwybitniejszego współczesnego filozofa i socjologa' Jurgena Habermasa. Stał i patrzył na rozanielonych słuchaczy niemieckiego profesora. Po kilkunastu minutach stwierdził, że ni w ząb nie rozumie co ten facet bredzi. Dlaczego nie może mówić normalnym, ludzkim językiem? Dlaczego nie używa elementarnej logiki? I zaczął pytać stojących w pobliżu, czy oni cokolwiek rozumieją. Ci z pewną nieśmiałością stwierdzili, że właściwie też nic nie rozumieją. Johnson spytał więc, dlaczego tracą czas, dlaczego udają, że są zainteresowani. Dopiero wtedy razem z nim wyszli z sali. Po raz pierwszy w życiu odważyli się na ten krok, choć równie bełkotliwych wykładów wysłuchali dziesiątki".

W. Łysiak, Mitologia świata bez klamek, Wyd. Nobilis, Warszawa 2008, s. 69.